Dostępnik o specjalistach cyfrowej dostępności
Jeżeli stajesz przed decyzją zatrudnienia specjalisty od cyfrowej dostępności, to równocześnie stajesz przed zadaniem. Musisz stwierdzić, kto jest takim specjalistą. To nie jest trywialne.
W lipcu zeszłego roku opisałem, jak warto podchodzić do zamawiania audytu strony internetowej. Wtedy zostawiłem Cię z tematem rozpoznania, kto jest fachowcem, a kto nie. Dzisiaj spróbuję to nadrobić, chociaż pewnie Cię do końca nie zadowolę.
Kim jest specjalista od cyfrowej dostępności?
To pytanie jest kluczowe dla dalszych rozważań, a odpowiedź zależy od tego, na czym Ci zależy. Napiszę zatem co ja uważam, a potem skrytykujesz mnie w komentarzu. Bo ja wcale nie muszę mieć przecież racji.
Dla mnie specjalistą cyfrowej dostępności jest ktoś, kto harmonijnie łączy zrozumienie różnych potrzeb użytkowników i doświadczenie w badaniu i projektowaniu cyfrowych treści. Zrozumienie potrzeb może wynikać z własnych doświadczeń, co jednak może być ryzykowne. Spotkałem sporo ludzi uważających się za specjalistów od dostępności tylko dlatego, że mają jakąś niepełnosprawność. Samo jeżdżenie na wózku nie sprawi, że ktoś będzie znał parametry schodów i pochylni, a brak wzroku nie gwarantuje kompetencji w dostępności cyfrowej. Dla mnie kluczem do szerokiego podejścia jest znajomość i poprawne interpretowanie WCAG. To ten dokument najpełniej opisuje różne potrzeby, wyzwania i rozwiązania.
Z kolei doświadczenie nabywa się z czasem. Początki zawsze są trudne, bo WCAG i całe sterty materiałów do uczenia się nie wystarczą. To wszystko trzeba sprawdzać, testować, a przede wszystkim rozumieć. Neofici często popełniają błędy nadużywając ARIA, tworząc jakieś specjalne rozwiązania, podmieniając treści i robiąc inne dziwne rzeczy. Jeżeli się uczą, to z biegiem czasu stwierdzają, że jakieś rozwiązanie jest durne i przestają go używać. Z biegiem czasu także łagodnieją, co przytrafiło się mi, ale nie jestem w tym jedyny. Po prostu życie nauczyło mnie, że kruszenie kopii o rzeczy błahe służy podbudowaniu własnego poczucia eksperckości. Możesz czasem spotkać się z takim podejściem, gdzie ktoś robi Rejtana, bo tekst alternatywny jest za krótki, a nagłówki gubią na chwilę hierarchię. Zazwyczaj to nie jest ważne, chociaż bywa inaczej. No ale umiejętność odróżnienia tych ważnych rzeczy od tych nieistotnych jest tak naprawdę cechą specjalisty.
Jak rozpoznać specjalistę od dostępności?
Jest kilka metod na rozpoznanie osoby kompetentnej od takiej, której tylko się zdaje. Niestety - nie wszystkie z opisanych niżej metod są dla wszystkich.. Spróbuję je zatem opisać i nadam im przy tym pseudonaukowe nazwy. Ot tak, żeby brzmiało mądrzej, bo mam braki w poczuciu mojej naukowości.
Weryfikacja personalna
Tę metodę stosuję dość często, a polega ona na tym, że przyglądam się danej osobie i owocom jej pracy. Krótko mówiąc - subiektywnie oceniam, czy to jest ktoś znający się na rzeczy, czy tylko szpanuje. Na takie podejście pozwala mi tak długie doświadczenie w tej działce, ciągłe zgłębianie materiałów źródłowych i umiejętność analitycznego myślenia. Krótko mówiąc - oceniam jako ekspert.
Ta metoda ma ogromne wady, z których zdaję sobie sprawę. Pierwszą jest ta, że po prostu mogę się mylić. Mogę coś źle zrozumieć, nie doczytać, nie dosłuchać… A ta ocena zostaje już u mnie w głowie i koniec. Drugą jest to, że na ocenę może wpływać nie sama wiedza, ale mój kontakt z konkretną osobą. Jakiś czas temu odkryłem, że wiele osób się mnie boi! Jestem człowiekiem ogromnej łagodności, otwartym i skłonnym do pomocy. A przynajmniej ja siebie tak postrzegam. Tymczasem ludzie się krępują ze mną rozmawiać, boją się krytyki i pewnie coś tam jeszcze. Dlatego tę metodę stosuję tylko u siebie i na jej podstawie nie doradzam nikomu. No chyba że…
Kaskadowe zaufanie
Chyba że wiem, że nie jestem osamotniony w tej ocenie. I tu pojawia się zjawisko zaufania kaskadowego. Mam grupę ludzi, których uważam za specjalistów i specjalistki. Ufam w ich opinie i przenoszę zaufanie na kolejne osoby, nawet jeżeli ich na razie nie znam. Od pewnego momentu jest to już zaufanie społeczne, czyli istnieje ogólna zgoda na to, że dana osoba się zna.
Ja wiem, jak to może wyglądać w Twoich oczach. Takie kółko wzajemnej adoracji. Jest w tym sporo racji, ale wynika to z braku informacji. Zauważyłem już jakiś czas temu, że nie da się poznać wszystkich ludzi i przeczytać całego internetu. Szkoda, bo chciałbym. A w takich metodach wzajemnego poręczania nie ma też niczego złego. Osoba poręczająca bierze na siebie część odpowiedzialności za poziom umiejętności polecanej osoby. Jak poleci źle, to traci punkty zaufania. Zupełnie jak w MMO RPG.
Weryfikacja systemowa
Wreszcie przechodzę do tej najlepszej metody, jaką jest zewnętrzne potwierdzanie kwalifikacji. Ona nie polega na subiektywnej ocenie lub społecznym zaufaniu, tylko na rzetelnym i obiektywnym ocenianiu. A zatem - certyfikacja.
Jeżeli masz prawo jazdy, to wiesz ile to wymagało przygotowań, żeby zdać egzamin. Trzeba nauczyć się tych wszystkich znaków, strzałek, malowań. Kujesz i ćwiczysz, bo przecież jest też ta część praktyczna, czyli jazda po placu i mieście. Potkniesz się gdzieś i musisz wrócić na początek planszy, jak w Chińczyku. Ale jak zdasz, to wszyscy zakładają, że znasz przepisy drogowe i umiesz jeździć samochodem. W praktyce bywa z tym różnie, ale ja nie o tym. Czy jest takie prawo jazdy w zakresie cyfrowej dostępności? Otóż okazuje się, że tak. I to nawet w Polsce, chociaż o tym nieco później.
Problem certyfikacji specjalistów jest znany na całym świecie. W różnych krajach radzą sobie z tym w różny sposób. W obszarze cyfrowej dostępności najbardziej znanymi certyfikatami są te wydawane przez International Association of Accessibility Professionals (IAAP). Jest ich łącznie 5::
Certified Professional in Accessibility Core Competencies (CPACC) - oferowany przez International Association of Accessibility Professionals (IAAP), ten certyfikat jest uznawany za podstawowy poziom weryfikacji wiedzy o dostępności cyfrowej..
Web Accessibility Specialist (WAS) - również oferowany przez IAAP, ten certyfikat jest bardziej zaawansowany i skupia się na umiejętnościach technicznych związanych z dostępnością stron internetowych..
Certified Professional in Web Accessibility (CPWA)** - uzyskanie obu certyfikatów CPACC i WAS kwalifikuje do otrzymania certyfikatu CPWA, który jest uznawany za wszechstronne potwierdzenie wiedzy i umiejętności w zakresie dostępności cyfrowej.
Accessible Document Specialist Content OutlineAbout Accessible Document Specialist (ADS)). Jest to certyfikat potwierdzający umiejętności tworzenia dostępnych dokumentów elektronicznych.
Certified Professional in Accessible Built EnvironmentsAbout Certified Professional in Accessible Built Environments (CPABE), który dotyczy dostępności architektonicznej.
Kontynuując porównanie z egzaminem na prawo jazdy, to pierwszy jest raczej kategorią na motocykl, a 2 ostatnie na traktor i walec drogowy. Jeżeli chcesz wiedzieć, czy ktoś ogarnie kwestie dostępności stron internetowych, najlepiej szukaj kogoś z CPWA, a przynajmniej z WAS.
W Polsce jest trochę osób z takimi certyfikatami, ale raczej mało. Dużą barierą jest tu język, a trochę także koszt uzyskania certyfikatu. No ale prawo jazdy też przecież kosztuje.
Co z tą Polską?
W Polsce mamy też taki system certyfikacji. Tylko że prawie nikt o nim nie wie. Jest oparty o Zintegrowany System Kwalifikacji, bardzo sformalizowany i kontrolowany przez władze publiczne. Zawiera opisy kwalifikacji z bardzo wielu dziedzin, w tym także dotyczących cyfrowej dostępności. Instytut Badań Edukacyjnych prowadzi rejestr tych kwalifikacji i można je dość łatwo wyszukać wpisując “WCAG”. Jest ich chyba 8, ale tylko część jest funkcjonujących, czyli ktoś nadaje certyfikaty.
System jest skonstruowany w taki sposób, że podmiot certyfikujący jest nadzorowany i kontrolowany, czy porządnie robi egzaminy. Egzaminatorzy muszą spełniać wymagania, które są dość wyśrubowane. Wydaje się zatem, że nic tylko brać i zdawać. Tyle że chyba wciąż nie ma osób, które miałyby certyfikat - dajmy na to - audytora stron internetowych. Dlaczego tak jest?
Moim zdaniem przyczyn jest kilka. Pierwsza z nich to ta, że mało kto w ogóle wie o tych kwalifikacjach i certyfikatach. Kuleje promocja i informacja. Jeżeli chcesz - poszukaj informacji na ten temat i sprawdź. Po drugie - nikt nie oczekuje takich certyfikatów. Gdyby w zamówieniach pokazały się oczekiwania, że wykonawca ma pracowników z odpowiednimi certyfikatami, to pewnie dałoby to jakiś impuls. Dopóki jednak nie pojawi się ta pierwsza osoba z certyfikatem, to na rynku nie będzie konkurencji. Sam jestem ciekaw, co się wydarzy, gdy zamawiający będą mieli do wyboru wykonawcę z certyfikatem i bez niego. Może wtedy okaże się, że posiadanie certyfikatu się opłaci.
Jest w tym jeszcze jeden wątek o charakterze językowym. Słowo “certyfikat” brzmi bardzo solidnie, więc bywa też nadużywane. Certyfikat coś potwierdza, ale często jest to tylko potwierdzenie uczestniczenia w szkoleniu lub webinarze, bez sprawdzenia wiedzy. To trochę tak, jakby ktoś się chciał zatrudnić jako kierowca i pokazywał zaświadczenie od taty, że kiedyś jechał samochodem. Może zatem zaufanie do dokumentu też spadło, a ludzie nie odróżniają świstka za udział w godzinnym webinarze od porządnego poświadczenia kompetencji.
Potrzebne są nam takie potwierdzenia kompetencji. Nie chcę się przed Tobą wywnętrzać, jakie już musiałem odkręcać informacje uzyskane ze szkoleń lub napisane w poradnikach. Audyty robią osoby, które WCAG spotkały w Grecji na all inclusive, ale nie było chemii. Prosto mówiąc - jest mnóstwo osób zupełnie niekompetentnych, podających się za ekspertów lub ekspertki. I rynek tego nie zweryfikuje. Jednak mogę Ci zaproponować jedną rzecz - jeżeli masz taką możliwość - pytaj o jakikolwiek certyfikat osoby podające się za specjalistę od dostępności. Może to coś da. Ja odpadnę, bo takiego certyfikatu nie mam i nigdy nie będę miał.
Wieści o dostępności
Zaczynam oczywiście od AutomaticA11y, bo to już za 4 tygodnie. Do końca kwietnia zbieram potwierdzenia zgłoszeń, żeby wiedzieć, ile mi jeszcze zostało miejsc. Wysłałem do każdej osoby, która się zgłosiła do końca marca, prośbę o potwierdzenie danych i chęci uczestniczenia. W emailu jest też link do formularza ze zgodą na przestrzeganie regulaminu i informacjami, jakie mają się znaleźć na identyfikatorze. Jeżeli w tym momencie masz olśnienie, że był chyba taki email, ale się schował, to odnajdź go i potwierdź się. Są tacy, co czekają, że tego nie zrobisz! A przy okazji - możesz już przeczytać program całego wydarzenia. Może się jeszcze trochę zmienić, ale raczej na lepsze.
Tego samego dnia konferencję organizuje Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). To też jest w ramach GAAD, a głównym mieszającym w tym przedsięwzięciu jest Tomasz Wojakowski. Jako rzekł poeta - osiołkowi w żłoby dano… Jakby co, to tutaj można przeczytać opis i zapisać się.
Jeżeli chcesz się sprawdzić w roli audytora dostępności, to Kinaole ma ciekawy pomysł. Bardzo ładnie mi to się wpisuje w temat tego Dostępnika:) Możesz się zgłosić na zawody, które mają się odbyć pod koniec maja. Na razie wiem tyle, co znalazłem w formularzu zgłoszeniowym, więc nie do mnie z pytaniami. W każdym razie zgłosiłem się do rywalizacji.
W przyszłym tygodniu odbędzie się konferencja na temat Standardów Edukacji Zdalnej. W SEZ są opisane kwestie dostępności procesu nauczania, a sam program wydarzenia też wygląda ciekawie. Jest nawet o sztucznej inteligencji. Konferencję organizuje mój pracodawca, czyli Certes.
Na koniec 2 materiały od WebAIM. Pierwszy to wyniki badania automatycznego dostępności stron internetowych. Duża skala, bo badanie objęło 1 milion stron internetowych, chociaż na badania automatyczne zawsze trzeba brać poprawkę. Zaprezentowane wyniki pokazują, że niby jest trochę lepiej, ale w sumie to gorzej. Jest to kolejne już badanie od WebAIM, które pokazuje, że strony z dużą ilością ARIA mają więcej błędów dostępności. Podobnie jest z nakładkami dostępnościowymi. Drugi materiał to wyniki badania ankietowego użytkowników czytników ekranu. Tu badanie jest prowadzone już od dekady i pokazują trendy w użytkowaniu komputerów przez osoby z niepełnosprawnością wzroku.
I to by było na tyle. Mieliśmy upały w kwietniu, co chyba już nas nie dziwi. Ja się wybieram na urlop zaczynający się od początku maja i trwający aż do AutomaticA11y. Postaram się jednak przygotować kolejny Dostępmik, bo na pewno będzie o czym pisać. Trzymam kciuki za Ukraińców, bo tym razem to oni muszą powstrzymać Rosję, jak my to zrobiliśmy w 1920 roku. Dobrego weekendu.
Panie Jacku,
pisze Pan do osoby stającej przed decyzją zatrudnienia takiego specjalisty, a ja z wypiekami na twarzy czytam to z perspektywy osoby, która kiedyś za takiego specjalistę chciałaby być uważana.
Przekopywałam Internety wzdłuż i wszerz szukając rzetelnej, polskiej certyfikacji, która nie będzie "papierkiem za słuchanie webinaru" - bez skutku. Najlepsze co znalałam to 5-dniowe szkolenie realizowane przez Widzialni.org, ale cena chwilowo przytłacza.
Co do rynku zagranicznego, jestem w trakcie przechodzenia przez kurs Trusted Tester, który wychwalają ludzie z Kinaole - ale za to Pan o nim nawet nie wspomniał, co lekko mnie zdemotywowało. Wiem, że nie jest on wybitny (no cóż, za to darmowy), ale już jakieś pierwsze pojęcie o możliwym podejściu do testowania dostępności cyfrowej daje.
Jak na razie pozostają mi więc dalsze małoskalowe treningi audytowania dostępności (na własne potrzeby) podczas klasycznego testowania stron www, jakie wykonuję zawodowo. No i może wkrótce zdecyduję się na tych Widzialnych, ale chyba najpierw musiałabym mieć realną perspektywę tego, że ktoś takiego kursu ode mnie będzie oczekiwał i że ich "glejt" jakkolwiek będzie znaczący i rozpoznawalny w Polsce.
Pozdrawiam!
Jacku, poruszyłeś temat, który mnie ostatnio dość mocno nurtuje. Pierwsze szkolenie/kurs z dostępności zrobiłem 10lat temu. Później jeszcze chyba ze 3, kończące się certyfikatami i po ostatnim już więcej nie widzę sensu. Lubię to, czytam, rozmawiam, stosuję w praktyce (to chyba jeden z najlepszych sposobów na zdobycie umiejętności) ale ostatnio zostałem spytany o potwierdzenie mojej wiedzy (zakładam, że już jakąś posiadam) i... właśnie. Czy certyfikat uzyskany po 3-dniowym szkoleniu robi z kogokolwiek specjalistę. Czy taki papierek (a właściwie jego cyfrowa postać) może być traktowany jako podstawa do określenia kogoś specjalistą? Tym bardziej, że sam mam kiepskie z tym doświadczenie, kiedy ktoś podpisujący się "Specjalista ..." wysyła mi raport z audytu wyglądający jak przepisany z jakiegoś automatu.
Może czas na jakiś "prawdziwy" certyfikat... (choć ciągle jakoś w tym sensu nie widzę)